MULTI – CULTI

Do you love me too? 

Pracowałam w angielskim przedszkolu w Suffolk, niedaleko Cambridge. Czteroletni Jimmie, jeden z tych dzieci, które są trudne a których nie sposób nie kochać, pewnego dnia uderzył koleżankę i dziewczynka rozpłakała się. Postanowiłam interweniować. Wzięłam go na bok i powiedziałam: „Jimmie, you know I love you. But you can’t do anything you want”.

Mały urwis nieoczekiwanie zamilkł, zatrzymał się w biegu. Stał przy nim jego czteroletni kumpel John, z umorusaną twarzą patrząc na mnie błękitnymi oczami aniołka. Obaj uważnie, jak nigdy, słuchali mego wywodu na temat tego, że jakkolwiek nie bylibyśmy zdenerwowani, nie możemy atakować innych. Kiwnęli obaj głowami, gdy mówiłam, że czasem czujemy gniew i złość i dobrze jest coś z tym zrobić. Milczeli, gdy tłumaczyłam, że nie może być to bicie ludzi. Głośno zastanawiałam się co mogliby zrobić w przedszkolu, gdy ktoś ich zdenerwuje.

W sumie zdziwiłam się, że mały rozrabiaka Jimmie słuchał mnie tak długo i w takim skupieniu. Mój speech zakończyłam pytaniem: „Do you have any question?” Jimmie nie miał. Z to John odrzekł :”Yes.” Gdy spojrzałam na niego spytał tylko: „Do you love me too?”

Thanks a LOT !

Mój znajomy Belg zajmujący się zawodowo promocją Walonii, francuskojęzycznej części swego kraju, leciał z Brukseli do Warszawy. Spytałam jakimi liniami podróżował i czy wszystko było w czasie lotu w porządku. Powiedział, że korzystał z polskich linii lotniczych, podróż przebiegła dobrze, ale gdyby tak nie było … wysiadając z samolotu pomachałby ręką na pożegnanie i rzuciłby tylko „Thanks a LOT!”

I love you so MAX

Mój brat ma 3,5-letniego synka. Chłopczyk nazywa się Maksymilian, w skrócie Max. Pewnego dnia zrobiłam zdjęcie jak maluch siedzi na ramionach swego taty i uśmiecha się zadowolony. Wydrukowałam je na T-shircie nanosząc nad nim napis : „I love you so MAX”.

Teraz myślę o koszulce z napisem „I miss NICE”. Nice to francuska nazwa Nicei, czytamy „nis”. P.S. Tak, wiem, że na lotnisku w Nicei są T-shirty z napisem „Have a NICE day” 🙂

National Geographic

Byłam w trakcie pisania pracy magisterskiej i lektury wielu książek napisanych przez francuskich autorów, gdy do mego regionu, na Podlasie, przyjechała dwuosobowa delegacja z Belgii a dokładnie z jej francuskojęzycznej części, Walonii.

Jechaliśmy do Białowieży mijając miejscowość Hajnówka. Przewodnik powiedział, że na miejski cmentarz przychodzą żubry, można je niekiedy tam zobaczyć. Dodał, że zjadają fioletową kapustę, którymi ludzie dekorują nagrobki. Nim zdążyłam przetłumaczyć to ostatnie zdanie jeden z Belgów głośno się zdziwił „Żubry? Na cmentarzu? Dlaczego?” Spontanicznie zażartowałam, że przychodzą tam „à la recherche de la réflexion approfondie” , czyli w poszukiwaniu głębszej refleksji.

Oczywiście, później powiedziałam o kapuście. To co jednak zapamiętałam najbardziej to to, że od żartu bardzo ociepliła się nasza znajomość, zaprzyjaźniliśmy się. Miałam wrażenie, że przyjechali moi dwaj przyjaciele, nie pracownicy poważnej instytucji w konkretnej super sérieuse misji.

Wkrótce, na skutek działań Polskiego Ośrodka Informacji Turystycznej w Brukseli i Urzędu Marszałkowskiego Województwa Podlaskiego Podlasie było gościem honorowym na Dniach Walonii w Belgii.

Inne aktualności